Tydzień 22-28.02 za mną. Tydzień niby bazowy ale za to 1.szy start TRI w 2021 roku zaliczony! (Priorytet C,D albo i niżej)
Ale po kolei:
1. Pn: 45min bieganie na bieżni – ciut szybciej 10,3km, avg koło 4:30min/km
2. Wt: basen grupa razem 1:15min - jakieś 3000m? (bez zegarka)
3. Śr: wolne
4. Czw: trenażer ok. 50min @190W
5. Pt: basen grupa - 1:15min - 2200m – dużo ćwiczeń na nogi, których osobiście nie znoszę…
6. Sb: trenażer ok. 50min @210W
7. Nd: ZAWODY!
Wnioski dotyczące organizacji Indoor Triathlon Warsaw opisałem już w wątku o zawodach
viewtopic.php?f=12&p=5454#p5454
– tutaj parę słów o moim osobistym starcie:
Pierwszy raz startowałem w takiej formule i dodatkowo pierwszy raz w życiu na dystansie typu sprint. (Tu akurat dystans taki dziwny był 600m/15km/3km)
Wiedziałem, że cudów się nie ma co spodziewać ale był to dobry pomysł, żeby trochę przepalić nogę i płuco zamiast znowu coś w tlenie męczyć.
Relacja trochę dłuższa bo zawody to teraz rarytas (choć w normalnym sezonie pewnie bym na takie nie dotarł):
Pływanie: 600m na basenie 25m. Oznacza to 24 długości a to oznacza nawroty koziołkowe. No niby umiem je robić i robię ale jakoś zawsze na grupie pływackiej wszyscy mnie na ścianie doganiają – przypadek? Nie sądzę… Dodatkowo przypadł mi w udziale tor nr 1 przy ścianie. Musiałem wymijać drabinki, żeby się z nimi nie spotkać.
Mimo tych przeciwności do startu przystąpiłem bardzo zmotywowany dość regularnymi wizytami na basenach w czasach pandemii. 3,2,1 start i poszli. Płynęło mi się całkiem nieźle i przyjemnie (co jak się potem okazało na sprincie oznacza, że płyniesz dużo wolniej niż powinieneś). No ale zmyliło mnie, że szybko wyprzedziłem współtowarzysza na torze i z tego co widziałem założyłem nawet dubla paru osobom. No niestety czas rewelacyjny nie był bo ostatecznie 11:33 mi zmierzono. (Powiedziałbym, że na granicy przyzwoitości.)
Lecę po schodach do strefy (ślisko…) na dół zakładam sprawnie nr startowy i buty i wskakuję na rower stacjonarny. Jak już pisałem zbulwersowany wątku o zawodach – cytuję siebie
„Największym nieporozumieniem okazały się rowery dostarczone przez organizatora. Sprzęt typowo do siłowni z oporem magnetycznym i licznikami. Niby były nawet Waty ale co najśmieszniejsze ustawianie większego oporu i zwiększanie Watów nie przekładało się w tym sprzęcie na szybsze pokonywanie dystansu! Lojalnie uprzedził nas o tym wolontariusz.
Skutek był taki, że wszyscy mieli ustawiony najlżejszy opór i odbywały się mistrzostwa świata w kręceniu młynkiem.”
Miałem zatem świetny trening na kadencję. Normalnie jeżdżę ostatnio w okolicach 80rpm – tutaj cały dystans miałem ponad 120 a nawet ponad 130rpm!! Masakra dla serca i myślałem że mi przyczepy mięśniowe poodpadają od kręcenia w okolicach 100-150W. No ale nie odpadły i po 30minutach i 35 sekundach od startu zawodów zakończyłem pedałowanie i przebiegłem szybko na bieżnię mechaniczną.
Tutaj na szczęście obowiązywały „normalne” prawa fizyki i ustawiłem sobie ambitny cel (jak na mnie oczywiście;) –
3km z prędkością 15,4 km/h czyli 3:54min/km. Udało się to utrzymać i nawet parę osób przegonić na biegu.... Potem pozostało jedynie prawie zabić się przy schodzeniu z bieżni i radośnie dobiec do mety. (Chociaż jak zobaczyłem swoje zdjęcia z mety to chyba zbyt radośnie po tym biegu nie wyglądałem… bardziej jak zniszczony człowiek).
Sprint ma jednak to do siebie, że boli ale krótko. Po krótkiej chwili było już ok… Izo, baton i w sumie po sprawie.
Ostatecznie czas 43:12 dający mi zaszczytne(?) 53 miejsce open na 120 startujących.
Człowiek uczy się całe życie – wiem już, że w sprincie nie zawojuję świata.
Czy warto było startować? – mimo wszystko tak.
Po emocjach startowych muszę zrewidować mój kalendarz startowy, żeby upchnąć trochę startów– brakowało mi tego
podsumowując:
2x rower
1x bieg
2x pływanie
1x START