Jak zostałem żelaznym ajronmimem + dodatki okołosezonowe 2023

Pochwal się, jak Ci poszło!
ajronmim
Posty: 67
Rejestracja: śr lis 06, 2019 11:07 am

pt sie 25, 2023 4:51 pm

PRZEDMOWA
Specjalnie dla tych co lubią poświęcić chwil parę i poczytać wypociny w temacie wypocin (na zawodach oczywiście).
Od ostatniego wpisu minął ponad rok, a to zobowiązuje, więc lecę na rekord literówki w jednym poście na tym forum, a co.
PROLOG
Poprzedni rok minął mi bez triathlonu. Pozbierawszy się do kupy, na początku obecnego, co zrobiłem? no próbujcie zgadnąć...
Po pierwsze, ale nie primo, postanowiłem wznowić trening triathlonowy.
Po drugie, ale nie primo, postanowiłem zapisać się na 6 imprez triathlonowych.
Po trzecie, i tu już primo i kur^%%^a ultimo jedna z tych imprez to Ocean Lava Triathlon Bydgoszcz Borówno na dystansie IM. Tak, tak, i ani to kaczka forumowaczka, ani żart prowadzącego.
EPIZOD I
Wspomniane imprezy to kolejno: 1/2 Sieraków- ostatni weekend maja, 1/4 Kościan- pierwszy weekend czerwca, 1/4 Pniewy- ostatni weekend czerwca, 1/4 Kórnik- pierwszy weekend sierpnia, IM Bydgoszcz Borówno- 19.08.2023, 1/4 TRI nad Niesłyszem- drugi weekend września.
Dlaczego wymieniając poszczególne eventy nie podawałem konkretnych dat, i tylko przy jednym ją podałem zapytacie... a no dlatego, że ta data to "cirka abałt" moje 40te urodziny, które niechybnie wypadały 21.08 anno domini 2023.
PREQUEL
Aby unaocznić wagę daty musze Was przenieść kilka lat wstecz. Wspominałem już kiedyś na "starym/zaoranym" forum, że zajawka triathlonowa była następstwem połamanej nogi w trakcie meczu piłkarskiego w 2016 roku. Owe połamanie oraz nieudolność ortopedów doprowadziło do tego, że w prawej kości piszczelowej mam gwóźdź śródszpikowy, który miał pomóc w zroście złamania i być wyciągnięty. Pomógł, lecz wspomniana nieudolność spowodowała, że ów gwóźdź tkwi w mojej nodze po dziś dzień. Po roku rekonwalescencji, gdy noga zaczęła jakkolwiek działać, gdzieś w mojej przestrzeni zaczął pojawiać się triathlon. Po kolejnym roku przygotowań w 2018 zaliczyłem trzy zawody triathlonowe z dziewiczym startem u legendarnego Jurka Górskiego w lubuskiej Sławie na dystansie 1/3 IM. I właśnie po ukończeniu całkiem, jak na debiut, niekrótkiego dystansu wypowiedziałem czarodziejskie: "hokus pokus czary mary zapierd@|@m po browary". Wróć! słaby żart, a te słowa w rzeczywistości zabrzmiały tak: "do czterdziestki zrobię pełnego".
EPIZOD II
No i nastał Styczeń 2023. W Nowy Rok w samo południe, wzorem Cracovii, lokalny klub w którego barwach grałem, gdy połamano mi nogę, rozgrywa pierwszy mecz w roku. Do tej pory nigdy się nie zebrałem żeby się tam pojawić. Południe nowego roku to u mnie od zawsze ostatnie przekręcenie się z boku na bok przed rozpoczęciem o 14tej turnieju czterech skoczni. Na sylwestrowym kacu wsiadam na rower i jadę 15km na tenże mecz i mimo, że to tylko towarzyskie granie z piwkiem w ręku to daję z siebie wszystko i kolejne 15km rowerem ledwo wracam do domu. W jakiś ciężki do zdefiniowania sposób daje mi to bardzo dużego motywacyjnego kopa. Nie wiem...katharsis, shrarsis, karma, sharma ale styczeń zamykam nieprawdopodobna jak na mnie liczbą 49h treningu.
EPIZOD III
Łatwo przyszło, łatwo poszło. Luty- najkrótszy miesiąc roku, ferie i zostaję przez samego siebie sprowadzony na ziemię (22h). W marcu zaczynam 12 tygodniowy plan Phil'a Mosley’a przygotowujący do 1/2 IM na poziomie średniozaawansowanym (darmowy plan w PDF przyklepuję do TP- dzięki @Kajet). Założyłem sobie, że do Sierakowa machnę ten plan, a po Sierakowie przesiądę się na plan tego samego jegomościa za te same hajsy. Terminowo zgrywało się idealnie, tak, tak czas przeszły sugeruje, że jednak coś poszło... dobra nie uprzedzajmy faktów. Plan do 1/2 wykonałem w 70 procentach. Nóżka podawała coraz lepiej, serduszko zwalniało w trakcie tego samego wysiłku, tylko nagle waga się uparła i postanowiła, że dla niej słowem roku 2023 nie będzie żadne eluwina, śpiulkolot, essa tylko: CONSTANS!!! Połówka w Sierakowie 15 minut wolniejsza od debiutu. Dobra nie bójmy się szczegółów: 5:45:12. Serio, jeszcze w połowie roweru myślałem, że będzie 5:20 minimum. No ale niech pierwszy rzuci kamieniem... czy jakoś tak. Kolejne zawody czyli 1/4 w Kościanie i Pniewach czasy zbliżone do tych jakie osiągałem w swoim drugim roku startów, czyli w przedziale 2:35-2:40. Lipiec wzorem lutego: znowu 2 tygodnie wolnego. Tak naprawdę to nie udało mi się przesiąść ze źrebaczka nazywanego: Plan Phila pod 1/2 na dorodnego araba nazywanego Plan Phila pod IM. Ja tak naprawdę wsiadłem na jakiegoś konia z Janowa Podlaskiego, który nie wytrzymał niezmieniającej się mojej wagi i rozkraczył się już na samym początku.
EPIZOD IV
No ale po wakajkach to trzeba sprawdzić ile ubyło, a gdzie najlepiej to sprawdzić jak nie na zawodach. No i przy okazji sprawdzenia organizmu można sprzęt sprawdzić, czy wszystko hula na dwa tygodnie przed pełnym. No i pojechałem do Kórnika. Żeby za dużo się nie rozpisywać: 10 minut w strefie zmian po kostki w wodzie, a raczej błocie rozkminiam mniej więcej tak: biały jak śnieg aniołek na prawym ramieniu - "może jednak wróć do domu bez startu, za dwa tygodnie pełny", czarny, jak niebo nade mną, diabełek na lewym ramieniu - "no co ty!?!? ktoś za paliwo i autostradę wolności zapłacił jak za zboże i przypominam ci, że tym kimś jesteś właśnie Ty! przestań się mazać i zacznij się mazać w tym błocie co ci ten z góry z chmury zesłał". Zgadnijcie kto wygrał... Ale jeszcze przed pływaniem biały aniołek miał nadzieję mówiąc: "weź przepłyń, oficjalnie wystartujesz i po pływaniu zawijaj się stąd". Prawie posłuchałem i zawinąłem się z Kórnika po 3 godzinach, 4 minutach i 14 sekundach...Dobrze, że chociaż sprzęt nie zawiódł przed pełnym.
EPIZOD V
Czas do zawodów zaczął się zbliżać guliwerowymi krokami. W czwartek dotarło do mnie, że trzeba się najeść na rowerze czymś innym jak tylko żelami. Padło na ricecake. Ugotowałem pół kg ryżu do sushi, jedną połowę odpowiednio posłodziłem przed gotowaniem i zmieszałem z borówkami, druga partia z pomidorami suszonymi, parmezanem i bazylią. Smaki które lubię- będzie dobrze. W piątek dopadła mnie „gorączka sobotniej nocy”, od rana pakowanie, standardowa checklista odhaczona, samochód zapakowany. Ruszamy do "Bydgoszczu" i "Borówkowa"- tako rzecze moja najmłodsza kibicka, pięcioletnia córka. Do supportu dołącza syn i żona. No to jazda.
EPIZOD VI
Do Bydgoszczy docieramy o 18:30, szybka akcja w biurze zawodów, następnie zostawienie worka w T2 i lecimy do Borówkowa. Tam zeszło trochę dłużej i o 22giej docieramy na kwaterę. Ostatnie "szybkie" przygotowania i w łóżku ląduję o 1:30. Pobudka 4:30. Kawa, jaglanka, toaleta, wsiadam w auto i jadę na Zawiszę, żeby wsiąść do autobusu. Rodzinka dotrze taxą na połowę roweru, będę ich mijał to rzucę klucze do auta. Jak się później okazuje to była dobra decyzja bo auto przydało się na poszukiwanie lodu, który w okolicy stadionu stał się świętym gralem i arką przymierza w jednym. Z auta dobiegam do autobusu, uprzejmy pan organizator z daleka krzyczy żebym nie biegł i się niepotrzebnie nie męczył bo do odjazdu jest jeszcze 30sec. Przechodzę do marszu, wsiadam i odjeżdżamy.
EPIZOD VII
Borówno wita epicką mgłą po bardzo wilgotnej nocy. Mimo ledwo przekroczonej godziny 6tej rano, powietrze ciepłe i wilgotne. Nie wiem co o tym myśleć, więc nie myślę. W T1 dorzucam bidony do roweru, sprawdzam rzeczy w worku. Tylko tyle, a zajmuje mi pół h. Ech, z biegiem czasu powinno być szybciej, ale z drugiej strony kolejka w toi toi'ach jeszcze długa więc po co się spieszyć. 6:45, do startu 15min, w końcu kolejka się zmniejsza. Na spokojnie do toika. Wychodzę zakładam piankę, smaruję się obficie wazeliną, patrzę na zegarek i jest 6:55. Pora na małą rozgrzewkę, z T1 truchtam nad jezioro, gdzie słyszę: "Proszę wyjść z wody i ustawić się za barierkami". No to sprintem wbiegam do wody, wlewam wodę i maszeruję w kolejkę. Jak zwykle ustawiam się w 1/3 stawki. Słyszę jeszcze żeby nawigować na łódki z ratownikami i tam na pewno będzie już widoczna boja nawrotowa. Zanim ostatecznie postanowiłem zaufać tym słowom, byłem już w wodzie i płynąłem. "Dobrze, że widać te łódki" pomyślałem. Mijam łódki, i kurde rzeczywiście widać boje nawrotową, i już byłbym w domu, gdyby nie: po pierwsze- to było pierwsze okrążenie z czterech, po drugie- uczucie tarcia w szyję od mojej nieszczęsnej pianki jest odczuwalne. Na ostatnim pływaniu "po wazelinie" z szyją było ok. Może minimalne różnice w założeniu decydują. No nic po pierwszym kółeczku trzeba się pozbyć pianki. Wychodzę z wody po raz pierwszy i się rozbieram. Rozbiegany konferansjer skonfundowany, myślał może, że u mnie to już koniec, a ja go proszę o popilnowanie pianki. Lecę drugą pętelkę już bez tarcia za to nadal z problemami nawigacyjnymi. Dopiero trzecia i czwarta pętelka to już w 100% komfortowe pływanie. Całość skończona w 1:20 z groszem. Jak na każdą z dyscyplin, tak też tutaj jedynym założeniem było się nie zmęczyć i to się udało. Zegarek pokazał 4160m, czyli jest poniżej 2min/100- nieźle, lecę dalej. Ale zanim poleciałem wziąłem pod pachę przypilnowaną piankę, która była cała w piasku, co spowodowało, że ja też stałem się małym piaskowym bałwankiem. Dobrze, że w worku mam ręcznik, wytrę się z wody i piasku, zmienię kąpielówki/jammery na spodenki kolarskie i już.
EPIZOD VIII
Otwieram worek, a tam brak ręcznika. Przecież wczoraj go tu zostawiłem. Okazało się, że tak intensywnie dzisiaj rano sprawdzałem zawartość worka, że zabrałem machinalnie ręcznik do depozytu. To, że nie pozbędę się wody i piasku z siebie jeszcze przeżyję, ale jak mam przebrać gacie. Owijam się w pasie pianką, zabieram na siebie jeszcze więcej piasku, ale przynajmniej gacie na rower lądują na swoim miejscu. "Lecę" marszem do belki, wsiadam na rower i ruszam. Czas T1 7 min z groszem.
EPIZOD XI
Dobra czas po raz pierwszy w życiu zmierzyć się z odległością dłuższą niż 100km na rowerze. Zaczynam tak, aby tętno nie skoczyło powyżej 140. Pierwsze 45km udaje się to raczej bez problemu (za wyjątkiem jednego podjazdu, gdzie zrzucam z blatu i wspinam się w żółwim tempie). Średnia pierwszych 25% procent trasy oscyluje wokół 30km/h, średnia kadencja 80rpm. W tym czasie zjadam śniadanie złożone z trzech kulek wytrawnych ryżu i jednej słodkiej, popitej izotonikiem, czas na zwyczajową kawkę po śniadaniu w postaci żelu o smaku kawy. Drugie 45 ze średnią ok 29 i tętnem dobijającym do 150, w tym czasie drugie śniadanie w takim samym zestawieniu jak pierwsze. W połowie roweru dociera rodzinka, zatrzymuję się żeby załadować drugą partię kulek ryżowych, zostawiam klucze do auta i od tego momentu zaczynam bić życiowy rekord długości przejechanej jednorazowo na bike'u. Tak naprawdę ten fakt pozwala mi dotrwać do końca roweru. Niestety nie jestem już w stanie jeść kulek ryżowych. Wlatują żele zmieszane z wodą i hydrosalty, popijane izotonikiem. Na każdym punkcie odżywczym zabieram wodę do polewania się na trasie, co pozwala zachować względny komfort termiczny. Ostatnie 40km to już walka z bolącymi i zesztywniałymi barkami, oraz szukanie względnie komfortowej pozycji na siodle. Po raz pierwszy pojawiają się myśli, że po co Ci to. Takie myśli zwyczajowo miewam na ostatnich metrach biegu na połówkach. No ale to jest IM, najwyraźniej trzeba z tym zacząć walczyć dużo wcześniej. W drugiej części dbam o to by tętno nie przekraczało 155 a już na pewno 160. Udaje się kosztem prędkości, która sukcesywnie spadała. Rower kończę w czasie 6h28min z groszem. O dziwo kondycja nóg dużo bardziej optymistyczna niż na połówkach. Lędźwie też całkiem świeże co pozwala mi zacząć maraton bez zwyczajowego rozciągania pleców. Samo ogarnięcie T2 na tyle sprawne, że nie wymaga osobnego epizodu (czas 5min z groszem). No może wspomnę tylko, że pudełeczko z żelkami po nocy i połowie dnia wiszenia w worku zmieniło się w zupę żelkową. Zabieram więc tylko dextro, hydrosalt i dwa żele. W razie czego na punktach są żele, więc dam radę.
EPIZOD X
Dobra czas po raz pierwszy w życiu zmierzyć się z maratonem i długością biegu dłuższą niż półmaraton. Pierwsze dwa kilometry próbuję biec, choć brzuch napełniony węglami spięty jak wokalista LAO CHE, mocno to utrudnia. W T2 zmieniłem skarpetki i poczułem ucisk dużego palucha w prawej nodze. Zatrzymuję się, siadam na ławeczce ściągam buta i czuję legendarny skurcz mięśnia czworogłowego. Takie skurcze pojawiły się u mnie na ostatnim kilometrze biegu na połówce. Niedobrze skoro tu dzieje się tak na pierwszych kilometrach maratonu. Rozciągam skurcz, wkładam but i zaczynam lekko truchtać, skurcz mija, ale co będzie jak to się będzie powtarzać? Odrzucam te myśli na tyle skutecznie, że do końca zawodów mój organizm skurczom się nie kłania. Po ok. 15km brzuch mięknie, piję tylko wodę i zimną colę od ukochanego supportu, zajadam dextro i marzę o tym, żeby żona skutecznie rozprawiła się z poszukiwaniem wcześniej wspomnianego świętego grala (tu duży minus dla organizatorów). Logistyczne rozmieszczenie miasteczka (tu duży plus dla organizatorów) pozwala swobodnie wyjechać z parkingu przy Zawiszy więc ostatnie 4ry z sześciu okrążeni pokonuję z workami lodu na karku i klacie. To zapewnia komfort termiczny przy temperaturze w cieniu dochodzącej do 32, 33 st. C. Na biegu o dziwo zero myśli o zejściu z trasy. Dwa razy w trakcie trasy biegowej wdaję się w ciekawe rozmowy o życiu co pozwala po pierwsze nie przechodzić do marszu, po drugie nie myśleć o tym ile jeszcze do końca. Na przedostatnim okrążeniu czuję lekki głód i przerażenie. Jest ok. 30km więc po raz pierwszy wciągam żel. Do tej pory tylko cola, dextro i woda. Pomaga, brzuszek się cieszy, a ja jeszcze bardziej bo "legendarnej" ściany nie widzę, nie słyszę i co najważniejsze nie czuję. Pora na ostatnią pentelkę. Napojony colą, z kolejną zimną butelko wody w dłoni, zaczynam najszybsze z sześciu okrążeń. Siły dodaje fakt, że na trasie jest już nas niewielu i prawie wszyscy, których mijam idą. Zegarek momentami pokazuje tempo szybsze niż 6min/km, a ja nadal biegnę. Po drodze jestem jeszcze w stanie wszystkim wolontariuszom, strażakom powiedzieć kilka ciepłych słów, coś tam zażartować i przede wszystkim podziękować za cierpliwość, wszak zegar wybijał ok 13tą godzinę zawodów. Dobiegam do stadionu, łapię za ręce dzieciaki i upieram się że żona musi wbiec razem z nami (przed czym zawsze się wzbraniała, ale dziś jest szczególny dzień). Całą czwórką wbiegamy na metę. Rozbiegany konferansjer, który właśnie na scenie prowadził już dekorację dystansu 1/2 IM krzyczy o człowieku z żelaza, a my drzemy się całą rodziną, że o to się udało!!!
EPIZOD XI
Gdy po chwili dociera do mnie, że to już koniec, ze sceny słyszę imię i nazwisko @Olesia, i w tym momencie mówię do rodzinki, że robimy hałas bo to moja koleżanka z forum. Po dekoracji chciałem podejść, przywitać się, ale nie starczyło sił. Chwyciłem najbardziej znienawidzone piwko w strefie finiszera, posiłek regeneracyjny (ryż, więc od razu oddałem żonie) i rozwaliłem się na leżaku by przez chwilę pomyśleć na leżąco co to właściwie przed chwilą się stanęło. Ajronmim został Ironmanem i to na dwa dni przed swoimi 40tymi urodzinami. Łączny czas jak zwykle w przypadku debiutów jest tym najlepszym w życiu wyniósł 13h 26 min 23 sek daje 140 miejsce na 191 startujących, z których 175 ukończyło. Lecz nie czas i miejsce było najważniejsze lecz to, że czarodziejskie słowa sprzed kilku lat stały się faktem.
EPILOG
Następnego dnia wszystko bolało, a najbardziej przykurczone barki i oczywiście czwórki. Ale w głowie już pojawiły się myśli, gdzie by tu wystartować w przyszłym roku- jest dobrze. Brzuch tak jak połówki, tak samo wytrzymał na pełnym, żadnych dwójek czy też zerówek (czyli bełtów górnych), tylko jedyneczki w tojku od czasu do czasu. W poniedziałek powrót do Zielonej Góry i wieczorem w dniu 40tych urodzin rozegrałem meczyk w piłkę nożną inaugurujący nowy sezon zielonogórskiej ligi szóstek, gdzie udało się wygrać i nawet strzelić urodzinową bramkę. Więc wcale ten pełny tak mocno nie rozkłada człowieka przez kilka dni po zawodach. Co jeszcze w tym roku? 9.09.2023 40km od zielonej góry będzie miała miejsce nowa lokalna impreza triathlonowo- crossduathlonowa: TRI NAD NIESŁYSZEM. Serdecznie polecam, jeziorko, asfalt i trasa biegowa naprawdę są całkiem, całkiem, a frekwencja na razie słabiutka. Natomiast w listopadzie Otyliada, gdzie postaram się zaatakować 30km. W trakcie jedynego startu w 2019 zrobiłem 16km i odnosząc to do przesiadki z połówek na pełnego całkiem możliwe, że ta 30tka może mi się udać. W takim roku jak ten przydałoby się 40-ci ale przy moim tempie pływania 12h to za krótko na osiągnięcie takiego wyniku.

Wielkie dzięki, jeśli wytrwaliście do końca!
ajronmim
Posty: 67
Rejestracja: śr lis 06, 2019 11:07 am

pt sie 25, 2023 5:34 pm

Jeszcze uzupełnieniem wpisu niech będzie zapomniany a dzisiaj odgrzebany fraszko, limeryko, wierszyk ze starego forum:

W piankę

kiedy ruszasz do Bydgoszczy
(czy też w każde inne miejsce)
na triathlony mój kochany
nie patrz nigdy na krój piany
triathlonowych wyjadaczy
jak Ci pójdzie się zobaczy
lecz bez uczuć jakichś głębszych
wybierz sobie przeciwnika
spójrz mu w oczy tudzież w szkiełka
i po minie zawodnika
spróbuj poznać czy przed startem
do swej pianki szczy czy sika
Awatar użytkownika
kajet
Posty: 1182
Rejestracja: wt lis 05, 2019 2:15 pm

sob sie 26, 2023 4:48 pm

odjęło mi mowę!!!
Zaproś tu swoją kuzynkę lub wujka - będzie weselej.
www.enduhub.com/kajet
Awatar użytkownika
FireTriFighter
Posty: 1169
Rejestracja: sob lut 22, 2020 2:16 pm

sob sie 26, 2023 5:54 pm

Gratulacje i dzięki za wspaniałą relację!
Awatar użytkownika
robertino
Posty: 913
Rejestracja: wt lis 05, 2019 3:46 pm

sob sie 26, 2023 11:12 pm

Ale wypasiona relacja
Gratuluję zostania Ironmanem!! Czytając odniosłem wrażenie, że było całkiem miło
Ale swoje zrobiłeś, wystąpiłeś, wynik zrobiłeś, tytułu człowieka z żelaza nikt Ci nie odbierze.

Jeszcze raz graty!! Zainspirowałem się

Wysłane z mojego SM-A525F przy użyciu Tapatalka

Awatar użytkownika
olesia
Mistrzyni Stoneman Triathlon Władysławowo
Posty: 810
Rejestracja: śr lis 06, 2019 10:44 am

ndz sie 27, 2023 10:52 pm

O kurcze jaka szkoda ze się nie poznaliśmy 😢 ja pewnie się darlam bo darlam się każdemu kto wbiegal na metę, gdy czekałam na dekoracje.
Czyli to Ty byłeś tym legenarnym zawodnikiem, który ściągał piankę bo mu za gorąco było. 😂 Tak mówił Kuba konferansjer i dlatego pewnie zakazał nam pianek 😂😂😂 nie, serio woda była gorąca a ty niesamowicie szybko poplynales.

Jeszcze raz gratulacje. Naprawdę taki szacunek miałam do tych, co robią pełnego w tych warunkach. Było estremalnie gorąco, chyba gorzej odczuwalnie niż challenge 2 lata temu. Brawo
lola
Posty: 210
Rejestracja: wt lis 05, 2019 3:40 pm

pn sie 28, 2023 4:25 pm

Szalony :). Ale to szaleństwo wyglada na podszyte rozsądkiem ;). Gratulacje :).

Wysłane z mojego SM-A725F przy użyciu Tapatalka

ajronmim
Posty: 67
Rejestracja: śr lis 06, 2019 11:07 am

wt wrz 12, 2023 11:25 am

@kajet, Dzięki!!! nie było moją intencją powodować problemy zdrowotne ;)
@FireTriFighter, Dzięki!!! i nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie ;)
@robertino, Dzięki!!! potwierdzam było całkiem miło :) no i zawstydziłem się Twoimi słowami o zainspirowaniu, niemniej miło mi z tego powodu ;)
@olesia, Dzięki!!! też bardzo żałuję, ale naprawdę nie miałem siły wstać z tego leżaczka i Cię poszukać, robiło się ciemno i dzieciaki opadały z sił podobnie do mnie. Obiecuję, że następnym razem nie odpuszczę. Cieszę się, że mogłem odwzajemnić hałas, gdy byłaś dekorowana na scenie. PS Mi takie ciepełko raczej odpowiada, no może mogło być ze trzy stopnie mniej ;)
@lola, Dzięki!!! kurczę, całkiem trafne podsumowanie tego co zrobiłem ;)
Ostatnio zmieniony wt wrz 12, 2023 5:22 pm przez ajronmim, łącznie zmieniany 1 raz.
trzmiel
Posty: 150
Rejestracja: ndz lis 10, 2019 1:16 pm

ndz wrz 17, 2023 2:33 pm

@ajronmim brawo gratulacje !
Świetna relacja

Wysłane z mojego SM-A405FN przy użyciu Tapatalka

Czeskom
Posty: 108
Rejestracja: pn sty 03, 2022 2:14 pm

pt wrz 22, 2023 1:59 pm

Po pierwsze wielkie gratulacje za ukończenie, szczególnie w tych warunkach!
Po drugie - w moim prywatnym rankingu zrzucasz z tronu miszcza porównań-docinek-i-sarkazmow @kajeta 🏆
Relacja TOP!
ODPOWIEDZ