Wyjazd był grupowy - w śremskiej kamienicy pełnej apartamentów zainstalowała się ekipa z Triclubu plus znajomi, w tym @FireTriFighter, z którym miałem przyjemność dzielić pokój. Przyjemność zmniejszona została nieco przez rozmiary podwójnego łóżka, jakie mieliśmy w przydzielonym nam apartamencie (szerokość tak na oko 120 cm). Aby to miało szansę działać, obaj powinniśmy być skromnych gabarytów. Tak się jednak złożyło, że skromnych gabarytów jest tylko jeden z nas. Ale i tak stronę towarzyską wyjazdu wspominam doskonale. Prowadziłem nawet campera jednego z kolegów, który to kolega lubi triathlon, ale lubi także upchnąć dużo browarów w jednostce czasu, więc po zawodach szukał kandydata na kierowcę w drodze powrotnej do Śremu. Ale dość tych dygresji...
Wiele osób słyszało o tym, jak okrutny jest dystans 10-60-10 duathlonu. Dlaczego go więc wybrałem? Za cholerę nie pamiętam. Wybrałem go na rok 2020, była pandemia i majowe zawody odwołano, w kolejnym roku nie pasował mi termin, więc org przeniósł mój pakiet na 2022 rok. Prawdopodobnie gdy wybierałem dystans średni, byłem jeszcze młody i naiwny i sądziłem, że to dobra rozgrzewka przed połówką tri.
Założenie było takie: nie umrzeć na drugim biegu. W tym celu pobiec pierwszy bieg bardzo konserwatywnie (w tempie maratońskim - wszak całe zawody trwają ponad 3 godziny - lub wolniej), a rower w tempie połówki w tri.
Zmęczyłem się strasznie pisaniem tej relacji, więc:
Pierwszy bieg. Od rozgrzewki widziałem, że będzie cienko. Miałem wysokie tętno. Starałem się nie przejmować, bo gdy niegdyś miałem wysokie tętno przed duathlonem w Piasecznie, skończyłem na pudle. Niestety tętno było oznaką problemów. Ostatecznie pobiegłem po 4:38 zamiast 4:30, a do tego okupiłem ten bieg tętnem na poziomie 169, czyli godnym półmaratonu, a nie maratonu. To na pewno wina trasy - bardziej pagórkowatej niż się spodziewałem.
Rower. W sumie gdy patrzę na średnią prędkość (35,4 km/h), to nie wygląda tak tragicznie. W końcu na połówkach w tri jeździłem nie raz po 36 km/h. Jednak prędkość ratowałem taktyczną jazdą 12 m za kimś przez dłuższe odcinki trasy, a nie mocną nogą; zarówno prędkość jak i moc ucierpiały na masakrycznej bombie, jaką złapałem pod koniec. Średnia moc 206 w (na połówkach 230 w), NP 212 w, tętno 156. To jest moc jak na rozjeździe, a tętno jak na mocno pojechanej połówce. Niedobrze.
Fascynujące jest to, jak dalece zdjęcia nie oddają samopoczucia.
Drugi bieg. Apokalipsa zombie, w której ja byłem, na szczęście niejedynym, zombie. @Firetrifighter, który na pierwszym biegu podał mi żel, na drugim bardzo się zdziwił, że żelu już nie chcę - w końcu to drugi bieg, powinno Ci brakować energii chłopie! Jednak o ile energii faktycznie mi brakowało, to jeszcze bardziej brakowało mi zdolności do niewyrzygania się. W końcu się nie wyrzygałem. Jeśli ktoś szukał na tych zawodach sukcesu, poza ich ukończeniem, to właśnie byłoby nim utrzymanie zawartości żołądka w żołądku. Przebiegłem równiutką dychę w czasie 59:32. Zdarzyło mi się chyba raz na olimpijce w 2017 roku "pobiec" dychę powyżej godziny (i to z rzyganiem), więc jednym słowem sukces.
W zawodach na średnim wystartowało 296 osób, ukończyło 285, byłem 159. open i 36. na 53 panów w M40. Miałem 172. pierwszy bieg, 121. rower i 223. drugi bieg. Duży sukces w klasyfikacji "największego zgonu", w której konkurencja na dystansie średnim jest naprawdę spora.
Po zawodach godzinę trwało, zanim byłem w stanie coś zjeść. To u mnie objaw nie tyle samych problemów z żołądkiem, co skrajnego wyprucia. No ale w końcu zjadłem. I kampera poprowadziłem
