Dwa tygodnie temu miałem kolejną niezamierzoną przerwę..
W poniedziałek robiłem bardzo mocne bieganie (2 serie BNP), a trafiłem akurat na bardzo gorący dzień, pod 30 st. Zniszczyło mnie totalnie, odwodniłem się, prawie zemdlałem.
Co najciekawsze, dyskomfort w klatce piersiowej, który potem trzymał mnie do soboty, fizjo zdiagnozował jako naciągnięcie stawów łączących mostek z żebrami!
Do końca tygodnia nic nie robiłem, nie było szans, nie mogłem wziąć normalnego oddechu.
Traf chciał, że w sobotę wypadał termin biegu nocnego, na który byłem zapisany
Jeszcze w sobotę rano czułem rzeczony dyskomfort i nastawiałem się raczej na odpuszczenie startu. Ale wieczorem, jak wracałem z wyjazdu do Krakowa akurat przejeżdżałem obok stadionu Wisły, gdzie było biuro zawodów.. Patrzę na zegarek - 19.55. Biuro czynne do 20.. Nie wiem, czy adrenalina, czy inny pieron, ale dyskomfort jakby ustąpił
No to sru, odbieram pakiet, jadę się przebrać i prosto na start
Cel na ten bieg był złamać 40'. Ale zważywszy na okoliczności (trudności oddechowe + brak ruchu) daje sobie ledwie 4% szans na realizację targetu (lecę przecież vaporflyami 4% - czyli mam tyle więcej
Start na Rynku Głównym, prawie 5tys. luda, klimacik fajowy. No to ustawiam się w połowie grupy sub 50' (nie było szybszej).
Masa ludzi, mega głośne bicie serca z głośników, odliczanie i GO!
Na początku walka o życie; jest dość wąsko, a bieg zbyt blisko barierek grozi potknięciem o ich podpórki. Przybijam piątki kibicom, przychodzi myśl, że tych kilka sekund może braknąć potem, ale przypominam sobie, że jestem "kontuzjowany" i biegnę dla fanu
PIerwszy km jest lekko z górki więc wchodzi po 3:45, jest bardzo ok. trzeba tylko uważać na nierówną kostkę brukową. Trasa przyjemna, jest tylko kilka podbiegów, które mocno wybijają. Były 2 miejsca nieoświetlone, gdzie ludzie się przewracali, mi na szczęście udało się uniknąć gleby.
Około połowy trasy patrzę na zegarek i widzę, że czas niezły i do łamania 40' brakuje tylko kilku sekund. 7 i 8 km z podbiegami więc wchodzą wolniej, ale nastawiam się na mocny ostatni km. 9. wszedł po 3:57 więc nadal jestem w grze. Wbiegając na ostatni brakowało mi ok. 8-10s. Zaczynam przyspieszać, co jest trudne bo cały czas lekko w górę. 2 razy spojrzałem na zegarek i zobaczyłem tempo 3:40. Myślę sobie: ale mam zapas, łamiemy te 4 dychy!
Nie zwalniam, przypuszczam jeszcze sprint na koniec i cieszę się na mecie..
Ale patrzę na zegarek - 40:28 WTF? Pewnie dłuższa trasa, ok.
Wrzucam w domu aktywność i strava pokazując faka mówi: 40:09
A już myślałem, że jedynym startem na dychę załatwię te sub 40'
No nic, trzeba będzie jeszcze raz się pomęczyć.
Ogólnie i tak jestem zadowolony, bo okoliczności nie nastrajały.
Oficjalnie: 40:28
msc 151/4572
w M40 31/754