Dobry żart @Kosa.
Tymczasem w moim dzienniku panuje porządek mniej więcej taki, jak w rosyjskim pułku zmechanizowanym. Aczkolwiek jest lepiej niż jeszcze miesiąc-dwa temu, gdy miał w sobie ten dziennik tyle życia, co załoga trafionego T-72, w którym wybuchła amunicja. W tym duchu wrzucę coś losowego.
Blast from the past, czyli
Półmaraton Wiązowski 2022 - 27 lutego.
Pierwszy półmaraton na sucho ukończyłem w 2017 r. (1:38). Pierwszy i zarazem ostatni, bo w Półmaratonie Warszawskim wiosną 2019 r. co prawda wystartowałem, ale nie ukończyłem. W międzyczasie pobiegłem cztery półmaratony w tri, które się nie liczą (najszybszy - drugi w Samorin - w 1:36, ale trasa bez atestu i GPS pokazał, może słusznie a może niesłusznie, krótszy dystans).
Od paru lat wierzę święcie w to, że moje tempo progowe wynosi 4:15/km. I czasem mam rację, a czasem nie mam. I gdy nie mam racji, to nie dlatego, że wynosi ono np. 4:05/km
Z tabelek wynikało, że jeśli mam rację z tym progiem, to nie dam rady złamać 1:30, chyba że będę miał dzień konia, natomiast zupełnie realne są okolice 1:31.
Nie miałem dnia konia. Ale miałem dobry dzień.
Przyjechałem na miejsce z koleżanką i kolegą z klubu. Od razu powiem, że kolega - o rok starszy ode mnie i bez przeszłości sportowej itp. - ogarnął temat w 1:23. Dziękuję dobranoc. Wiedziałem, że będzie na mecie przede mną, ale nie sądziłem, że zdąży zmarznąć i sobie pójść.
Super nastrój, dobre samopoczucie, idealna godzina startu (12:00 - jestem w stanie wyjść z porannego letargu, zjeść i strawić solidne śniadanie itp.), słaby wiatr, solidne słońce, kilka stopni powyżej zera, lecimy prawie na krótko (w każdym razie spodenki krótkie, góra cienka, na głowie buff).
Początek - dużo biegania w dół. Trzymam się grupy z zającem, biegnącej na 1:30. Momentami jestem przed nią - w dół cisnę i po 4:05. Wiem, że raczej mnie w końcu urwą. Jeszcze bardziej wiem o tym, gdy zając mówi, że "biegniemy na 1:29-1:30". 1:29, fuck... Wiem, że się zesram w tym tempie, ale może będę miał na tyle duży zapas czasu, że zesrywając się zużyję ten zapas czasu.
Zapas był za mały. Spuchłem solidnie. Na jakimś zbiegu dogoniłem grupę (w końcu po coś się człowiek uczył techniki zbiegania na filmikach na youtube, po coś człowiek żarł te drożdżówki), ale potem mi odeszła. W drugiej połowie już było coraz wolniej, szczególnie na podbiegach (na zbiegach nadrabiałem). Średnie tempo wynosiło 4:15, 4:16, 4:18... na ostatnich kilkuset metrach ważne było już tylko to, żebym pamiętał o wyjęciu z kieszonki i rozwinięciu ukraińskiej flagi - jednej z kilku uszytych poprzedniego wieczora przez rzeczoną koleżankę. To był czwarty dzień skurwysyńskiej agresji bandyckiego kraju na Ukrainę.
- 2j1a5674.2d13d82a-f304-4a0f.m.jpg (230.42 KiB) Przejrzano 4401 razy
(tak wiem gruby)
To tyle. 1:31:16. Trener był miło zaskoczony moim performęsem, a przecież zadowolenie trenera to podstawa. Ja też zadowolony. Niby biegam nie tak mało (35 km tygodniowo), ale jednak pod krótkie dystanse (lub powolne bieganie dłuższych). Z negatywów: miałem dość wysokie średnie tętno (171). Z pozytywów: udało mi się wytrzymać dość wysokie średnie tętno (171).
Gratulacje dla @Kosa - świetny powrót po Covidzie. Będziesz śmigał.