Aktualizacja 13-19 lipca - TriCamp Wawa edition
Tydzień był zupełnie inny niż standardowe, wiec opisany będzie też inaczej.
Od poniedziałku do czwartku nie było trenowane nic, bo sytuacja domowo-rodzinna nie pozwoliła. Za to odpocząłem za wszystkie czasy i na pełnej świeżości wszedłem w przedłużony weekend. A bardzo się to przydało, bo w weekend miał miejsce pierwszy w tym sezonie stacjonarny obóz triathlonowy, organizowany przez trenera Łukasza z Triclubu, czyli Tri Camp Wawa. Jest to wynalazek naszego trenejro dla tych, którzy z różnych powodów nie chcą lub nie mogą jechać na dłuższe obozy wyjazdowe, które wiążą się z nieobecnością w domu, kosztami noclegu, wyżywienia itd. A tutaj mamy sam surowy trening, a po odwaleniu roboty powrót do domu/pracy/co tam kto chce.
Ta edycja składała się z trzech dni (pt-nd). Każdego dnia ćwiczyliśmy każda z dyscyplin triathlonowych, w układzie takim jak na zawodach (plus minus). Zamiast rozbijać na dyscypliny powiem coś o każdym kolejnym dniu.
Piątek
Wczesny start, bo już o 6 zameldowałem się na pływalni na Inflanckiej a o 6:30, po przebraniu się i przepłynięciu kilkuset luźnych metrów grupa (tzn., chciałem powiedzieć, przypadkowo spotkane znajome osoby
) zebrała się przy słupkach i zaczęliśmy trening. Tego dnia tematem była technika, a konkretnie te elementy techniki pływania w tri, które można z powodzeniem ćwiczyć na basenie. A zatem trenowaliśmy nawigację, skoki delfinowe (na małym basenie), wspólny strat z wody i zmianę kierunku "przez plecy". Ten ostatni element zawsze mi się wydawał nie do ogarnięcia, ale kiedy mi ktoś go zaprezentował w wodzie to okazało się, że jest to w sumie bardzo proste i intuicyjne, wbrew pozorom.
Po pływaniu był czas na kawę i śniadanie w pobliskiej kawiarni a potem przemieściliśmy się z Inflanckiej w okolice Mostu Północnego.
Tam czekała nas część rowerowa i rowerowo-biegowa.
Najpierw trener wypuścił nas na 2,5-kilometrową pętelkę po okolicznych ścieżkach rowerowych, na której ćwiczyliśmy elementy prowadzenia roweru, czyli zakręty, wiraże, zawrotki itd. Nie obyło się bez prezentacji i małego wykładu jak to najlepiej robić. Potem każdy na własną rękę objeżdżał trasę po kilka razy w każdą stronę.
Następnie mieliśmy trening czwartej dyscypliny triathlonu, czyli strefy zmian. Urządziliśmy pełnowymiarową strefę, z odpowiednim stojakiem itd.. Najpierw było ćwiczenie poszczególnych elementów, zaczynając od biegu z rowerem, przez sprawne wsiadanie i zsiadanie, mocowanie butów na gumki, nakładanie i zdejmowanie butów w biegu, a potem połączenie wszystkiego w całość w postaci mini-duatlonów. Krótka pętla biegu wspólnie, potem wyścig kto najszybciej się przebierze, wskoczy na rower, objedzie pętelkę rowerową, zostawi rower w strefie i drugi raz pobiegnie. Śmiechu była masa a przy tym mogłem się przekonać po raz kolejny jaki jestem wolny i słabo skoordynowany w strefie zmian. Jak niektórzy to robią, że wbiegają do strefy razem ze mną, a wyjeżdżają 15 sekund szybciej, mimo że mamy do zrobienia te same czynności, to ja nie wiem.
Sobota
W sobotę zaczęliśmy o 7:00 nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Najpierw grane było dość intensywne ćwiczenie w postaci wbiegów/wybiegów z wody ze skokami delfinowymi, połączone z opłynięciem kąpieliska ze skręcaniem przez plecy. Potem było trochę dłuższego, luźniejszego pływania po rozstawionych na jeziorku bojach, z ćwiczeniem nawigacji.
Po skończeniu pływania przebraliśmy się w stroje kolarskie i pojechaliśmy grupą na Gassy, gdzie w planie był gwóźdź całego obozu, czyli rowerowa czasówka na 16 km. 8 km tam, 8 z powrotem z zawrotką, po drodze dwa razy zakręt i raz wjechanie na drogę z pierwszeństwem. Dodatkowym utrudnieniem była masy kolarzy i rowerzystów, którzy tego dnia wylegli w sile na Gassy i kręcili się po trasie. W takich to warunkach udało mi się pojechać w 24 minuty i 34 sekundy, co dało mi średnią prędkość 39,3 kph i pierwsze miejsce z ekipy, z wyłączeniem oczywiście trenera Łukasza. Swoją drogą wynik Łukasza, który wykręcił dosłownie kilka watów więcej niż ja ale czas miał lepszy o 2,5 minuty dał mi dużo do myślenia w kwestii sprzętu, aerodynamiki i umiejętności technicznych na rowerze.
Po czasówce wróciliśmy grupą w okolice Jeziorka gdzie czekała na nas część ostatnia - biegowa. Łukasz zadał nam pięć kilometrówek na dość mocnym tempie, ale z rozsądna przerwą. Nogi konkretnie czuły rower, ale jakoś się udało utrzymać założenia.
Niedziela
Znowu dzień zaczął się o 7:00 nad Jeziorkiem. Tym razem mieliśmy dłuższe pływanie ciągłe, w sumie wyszło ok. 55 minut jednostajnym tempem. Zmęczenie było już czuć konkretnie a i mięśnie nieźle bolały po dwóch poprzednich dniach.
Po pływaniu pojechaliśmy tą samą trasą na Gassy gdzie mieliśmy do wykonania zadania tempowe, z intensywnością wyznaczona na podstawie wyników wczorajszej czasówki i dostosowaną wg. dystansu, do którego każdy się szykuje. Ja miałem do zrobienia sześć 5-minutówek na progu. W końcu zrobiłem siedem, żeby wytracić czas aż ekipa połówkowiczów skończy swoje zadania, tak żebyśmy mogli razem wrócić. W drodze powrotnej jakoś tak wyszło, że razem z trenerem prowadziłem grupę i trochę przez to zapomniałem coś zjeść, co się zemściło na mnie okrutnie już niedługo później.
Na bieganiu dostaliśmy tym razem zadanie w postaci biegu ciągłego, na średniej intensywności. Biegaliśmy na pętli wokół jeziorka. Od samego początku biegło się bardzo ciężko, tym bardziej, że upał tego dnia był przybijający a zmęczenie po trzech dniach trenowania dawało o sobie znać. Niestety, gorszy od zmęczenia okazał się brak odpowiedniego jedzenia w ciągu dnia, przez który po dwóch okrążeniach złapała mnie totalna bomba, tak że nie tylko nie dałem rady dalej biec, ale mało brakowało a bym się przewrócił i już tak został. Na szczęście miałem ze sobą jeden żel, po zjedzeniu którego i przemęczeniu się przez kilometr marszotruchtem, poczułem powrót energii na tyle duży, że dałem radę dotruchtać spokojnym tempem jeszcze 6 km i zamknąć bieg z jakimś minimalnie przyzwoitym wynikiem.
Taki głodny, odwodniony i ogólnie wymęczony jak po tym bieganiu to nie byłem od dawna. Dopiero po zjedzeniu wszystkiego co miałem w zapasie w samochodzie plus wielkiej zapiekanki i ochłodzeniu się w jeziorze wróciłem do jako-takiej używalności. Do końca dnia jeszcze wrzucałem w siebie jedzenie i wlewałem picie jakby mnie ktoś przez tydzień głodził.
Teraz tydzień regeneracyjny, żeby noga po obozie się dobrze nabiła a w niedzielę jazda na sprint w Rawie Mazowieckiej.
W sumie całe to obozowanie dało mi prawie 9 godzin treningu. Nie najgorzej jak na tydzień z czterema dniami wolnego.
- trening lipiec 3.jpg (68.92 KiB) Przejrzano 4891 razy
A film z obozu wyszedł
tak.