Dzięki Mazowsze! Robota wykonana. 136km / prawie 3200m w górę. Było i świetnie i strasznie jednocześnie.
Na mecie: nigdy w życiu tak się nie cieszyłem, że to już koniec:)
Krótka relacja jak się ogarnę.
[Dziennik treningowy] Przełamać rutynę
Tydzień 06.09-12.09
Tydzień lajtowy bo jak pisałem tak zrobiłem i postawiłem na regenerację bo było przed czym...
1. Pn: wolne
2. Wt: pływanie grupa - 1:00h / 2300m - starałem się wozić na końcu i na koniec jacuzzi.
3. Śr: rozjazd na szosie - w sumie ok 2h @215W avg - 51km
4. Czw: przejazd do Włoch - 12h w aucie.
5. Pt: leciutki rower by rozruszać nogę + 1 ostry podjazd na przepalenie razem ok 1h/21km
6. Sb: korciło już coś pojeździć ale tylko bike check w konfiguracji na wyścig + objazd kawałka trasy - razem 1:45h.
7. Nd: Grandfondo Stelvio - ok 136km / 3173m podjazdu wg edga + na dobitkę zjazd na dół do Bormio 23km ostro w dół. Alles zusammen: prawie 160km po górach (takich z tych prawdziwych górek).
A było to tak:
W nocy przed startem pojawiło się trochę obaw, a nawet sporo bo to pierwszy raz taki dystans i to od razu grube podjazdy się zapowiadały. Bałem się trochę o moją kasetę (założyłem max co znalazłem w garażu 12-28) i okazało się, że słusznie bo przełożeń trochę zabrakło. No ale nie uprzedzajmy faktów: Atmosfera w Bormio super kolarska zjechało się prawie 2500 uczestników z całego świata i było czuć kolarską atmosferę.
W dniu startu solidne śniadanie, ubrać się bo rano zimno (choć i tak miałem super szczęście z pogodą tego dnia) i na start ustawić się do strefy białej. Trochę pogadałem z uczestnikami i start. Na szczęście na początku spokojnie przez miasteczko. Ja nadal w pełni ubrany, bo pierwsze 30-40km to lekko w dół i tak było. Ok. 12km jeden niebezpieczny zjazd z mokrymi zakrętami ale jechałem bez napinki więc spokojnie poszło.
Co ważne org. zrobił super formułę, że czas mierzony jest tylko na podjazdach więc nie trzeba zbytnio ryzykować w dół bo nie daje to nic do klasyfikacji. W ogóle cała impreza cechuje się super atmosferą bo cały czas podkreślane jest to, że to „challenge” a nie „race” i rzeczywiście tak jest. Można np. spokojnie stawać na bufetach, pogadać, pojeść i jechać dalej. Tak jak pisałem liczy się tylko czas oznaczonych podjazdów – na mojej „średniej” trasie były 2 takie sekcje – na Teglio i na Stelvio. (Na szczęście oszczędzono nam Mortirolo – największego killera…)
Sam start – trzymałem swoje tempo na pierwszych 50km, potem zrzucenie ciuchów i dalej na krótko. Pierwszy podjazd na Teglio pokazał, że lekko nie będzie. Od razu zabrakło przełożeń:) – na najlższejszym musiałem cisnąć po 300-400W i ciągle stawać w korby bo w ogóle wjechać. Na szczęście podjazd był stosunkowo krótki (6km). Wiedziałem jednak, że żarty się skończyły. Dalej postawiłem na solidne jedzenie na bufetach (pełen wypas: pizze, ciasta, napoje, owoce – co tam chcesz…) i dość spokojną jazdę – najlepiej w małych grupkach po zmianach. I tak jakoś szło – naprawdę jechało się super przyjemnie (pogadanki z ludzikami z całego świata, widoczki na Alpy). Po drodze pojawiały się cały czas jakieś „zmarszczki”, które w mojej okolicy były by legendarnymi premiami górskimi. W końcu nabite było ponad 100km i wracaliśmy do Bormio. Oznaczało to jedno = wkrótce ostatni bufet w miasteczku a potem nie ma litości = ponad 20km podjazdu i 1800m w pionie do zrobienia na zmęczonych nóżkach. Peleton jakoś umilkł i ludziki zrobiły się poważne
Po wyjeździe z Bormio się zaczęło – ten podjazd rzeczywiście niszczy psychikę, wiesz, że nie będzie ani metra wypłaszczenia aż do wierzchołka. Na domiar złego przypalało słońce i skończyły się przełożenia. Podjazd wyglądał tak: 10 ruchów na stojąco, 10 obrotów na siedząco, łyk Izo i tak w kółko. Nogi już ujechane, kadencja niska, Waty niebezpiecznie wysokie ale co było robić deptałem pomału i także pomału km mijały. Dalej było już naprawdę ciężko i dotyczyło to zarówno zgonu mięśniowego jaki i wydolnościowego. Oddech też coraz cięższy bo wysokość idzie w górę.
Na 5km do mety zacząłem się oszukiwać, że to już blisko ale szybko wyszło, że to jeszcze ponad 30minut walki. 3km i chciałem schodzić, 2km miałem już kryzys, przy tablicy 1km odżyłem siłą woli ale ostatni km też trwał i trwał… W końcu meta i wymarzony koniec. Byłem mega zadowolony, że tu dotarłem. W nagrodę właściciele Santini wręczają czapeczkę finiszera;)
A na dobitkę po przebraniu w ciepłe ciuszki prawie 25km zjazdu z dół do Bormio. Zjazdu z tych szybszych… Na dole bardzo fajne pasta party plus zasłużone celebracje.
Parę fotosów:
Podsumowując: Jazda po Alpach to piękna bajka, choć podjazdy to trochę nie moja bajka… Imprezę polecam każdemu gorąco.
A teraz znowu ostre rege... Next weekend Nieporęt choć szczerze to zastanawiam się czy startować czy odpuścić...
Tydzień lajtowy bo jak pisałem tak zrobiłem i postawiłem na regenerację bo było przed czym...
1. Pn: wolne
2. Wt: pływanie grupa - 1:00h / 2300m - starałem się wozić na końcu i na koniec jacuzzi.
3. Śr: rozjazd na szosie - w sumie ok 2h @215W avg - 51km
4. Czw: przejazd do Włoch - 12h w aucie.
5. Pt: leciutki rower by rozruszać nogę + 1 ostry podjazd na przepalenie razem ok 1h/21km
6. Sb: korciło już coś pojeździć ale tylko bike check w konfiguracji na wyścig + objazd kawałka trasy - razem 1:45h.
7. Nd: Grandfondo Stelvio - ok 136km / 3173m podjazdu wg edga + na dobitkę zjazd na dół do Bormio 23km ostro w dół. Alles zusammen: prawie 160km po górach (takich z tych prawdziwych górek).
A było to tak:
W nocy przed startem pojawiło się trochę obaw, a nawet sporo bo to pierwszy raz taki dystans i to od razu grube podjazdy się zapowiadały. Bałem się trochę o moją kasetę (założyłem max co znalazłem w garażu 12-28) i okazało się, że słusznie bo przełożeń trochę zabrakło. No ale nie uprzedzajmy faktów: Atmosfera w Bormio super kolarska zjechało się prawie 2500 uczestników z całego świata i było czuć kolarską atmosferę.
W dniu startu solidne śniadanie, ubrać się bo rano zimno (choć i tak miałem super szczęście z pogodą tego dnia) i na start ustawić się do strefy białej. Trochę pogadałem z uczestnikami i start. Na szczęście na początku spokojnie przez miasteczko. Ja nadal w pełni ubrany, bo pierwsze 30-40km to lekko w dół i tak było. Ok. 12km jeden niebezpieczny zjazd z mokrymi zakrętami ale jechałem bez napinki więc spokojnie poszło.
Co ważne org. zrobił super formułę, że czas mierzony jest tylko na podjazdach więc nie trzeba zbytnio ryzykować w dół bo nie daje to nic do klasyfikacji. W ogóle cała impreza cechuje się super atmosferą bo cały czas podkreślane jest to, że to „challenge” a nie „race” i rzeczywiście tak jest. Można np. spokojnie stawać na bufetach, pogadać, pojeść i jechać dalej. Tak jak pisałem liczy się tylko czas oznaczonych podjazdów – na mojej „średniej” trasie były 2 takie sekcje – na Teglio i na Stelvio. (Na szczęście oszczędzono nam Mortirolo – największego killera…)
Sam start – trzymałem swoje tempo na pierwszych 50km, potem zrzucenie ciuchów i dalej na krótko. Pierwszy podjazd na Teglio pokazał, że lekko nie będzie. Od razu zabrakło przełożeń:) – na najlższejszym musiałem cisnąć po 300-400W i ciągle stawać w korby bo w ogóle wjechać. Na szczęście podjazd był stosunkowo krótki (6km). Wiedziałem jednak, że żarty się skończyły. Dalej postawiłem na solidne jedzenie na bufetach (pełen wypas: pizze, ciasta, napoje, owoce – co tam chcesz…) i dość spokojną jazdę – najlepiej w małych grupkach po zmianach. I tak jakoś szło – naprawdę jechało się super przyjemnie (pogadanki z ludzikami z całego świata, widoczki na Alpy). Po drodze pojawiały się cały czas jakieś „zmarszczki”, które w mojej okolicy były by legendarnymi premiami górskimi. W końcu nabite było ponad 100km i wracaliśmy do Bormio. Oznaczało to jedno = wkrótce ostatni bufet w miasteczku a potem nie ma litości = ponad 20km podjazdu i 1800m w pionie do zrobienia na zmęczonych nóżkach. Peleton jakoś umilkł i ludziki zrobiły się poważne
Po wyjeździe z Bormio się zaczęło – ten podjazd rzeczywiście niszczy psychikę, wiesz, że nie będzie ani metra wypłaszczenia aż do wierzchołka. Na domiar złego przypalało słońce i skończyły się przełożenia. Podjazd wyglądał tak: 10 ruchów na stojąco, 10 obrotów na siedząco, łyk Izo i tak w kółko. Nogi już ujechane, kadencja niska, Waty niebezpiecznie wysokie ale co było robić deptałem pomału i także pomału km mijały. Dalej było już naprawdę ciężko i dotyczyło to zarówno zgonu mięśniowego jaki i wydolnościowego. Oddech też coraz cięższy bo wysokość idzie w górę.
Na 5km do mety zacząłem się oszukiwać, że to już blisko ale szybko wyszło, że to jeszcze ponad 30minut walki. 3km i chciałem schodzić, 2km miałem już kryzys, przy tablicy 1km odżyłem siłą woli ale ostatni km też trwał i trwał… W końcu meta i wymarzony koniec. Byłem mega zadowolony, że tu dotarłem. W nagrodę właściciele Santini wręczają czapeczkę finiszera;)
A na dobitkę po przebraniu w ciepłe ciuszki prawie 25km zjazdu z dół do Bormio. Zjazdu z tych szybszych… Na dole bardzo fajne pasta party plus zasłużone celebracje.
Parę fotosów:
Podsumowując: Jazda po Alpach to piękna bajka, choć podjazdy to trochę nie moja bajka… Imprezę polecam każdemu gorąco.
A teraz znowu ostre rege... Next weekend Nieporęt choć szczerze to zastanawiam się czy startować czy odpuścić...
Wow!!!
Ale po co Ci to?
Ale po co Ci to?
Zaproś tu swoją kuzynkę lub wujka - będzie weselej.
www.enduhub.com/kajet
www.enduhub.com/kajet
Jak to po co? Z nudów... Ile można jeździć po Nieporętach i Górach Kalwariach?
Gratulacje! Widoków to Ci zazdroszczę, jazdy trochę mniej
Nieźle!
Czytanie takich opisów utwierdza mnie w przekonaniu, że podjeżdżanie w góre na rowerze to jedna z najbardziej absurdalnie masochistycznych czynności wymyślonych przez człowieka.
Czytanie takich opisów utwierdza mnie w przekonaniu, że podjeżdżanie w góre na rowerze to jedna z najbardziej absurdalnie masochistycznych czynności wymyślonych przez człowieka.
Dzięki wszystkim. Ostatnie 2 dni wychdzi że mnie to Stelvio bo jakiś umęczony jestem... Liczę że jeszcze się do Nd zregeneruję i zamknę sezon tri na 1/2 w Nieporęcie z godnością...
No to powodzenia Endriu ... zazdroszczę tego wyjazduendi8888 pisze:Dzięki wszystkim. Ostatnie 2 dni wychdzi że mnie to Stelvio bo jakiś umęczony jestem... Liczę że jeszcze się do Nd zregeneruję i zamknę sezon tri na 1/2 w Nieporęcie z godnością...
Wysłane z mojego NOTE 20 PRO przy użyciu Tapatalka
Ostatni start za mną... Wiele już o Nieporęcie A.D. 2021 napisano więc wystarczy. Napisze tylko w ramach posumowania, że mimo wszystko start w miarę ok.
Oficjalnie czas 5:06:69 miejsce 7/31 AG i 17/97 Open więc jednak wstydu nie ma:) bo wynik i tak lepszy niż 82,5% startujących;)
No to pora na małe podsumowanie Dziennika i jego zamknięcie.
Kolejny rok covidowy z przekładaniem zawodów i rzeźbieniem w terminach - za największy sukces uznaję, że nadal chciało mi się coś tam trenować i nadal mam z tego frajdę. Ze zdrowiem i kontuzjami też nie było najgorzej (odpukać).
Co do startów - udało się wystartować i ukończyć wszystkie zaplanowane zawody. Na części z nich bardzo dobrze się bawiłem (mimo słabych wyników) - tu wspomnę choćby słynne
Otwarte Mistrzostwa Warszawy i Mazowsza w kat. Masters OW Garwolin i debiut na zawodach "basenowych" - Mistrzostwa Masters.
Później zaliczyłem debiut na fajnych zawodach "prawie" 1/4 Bydgoszcz - wynik dla mnie niezły 2:18.
Najbardziej cieszy mnie jednak udana kampania wrześniowa - 3 tyg z rzędu:
Start A - 1/2 Malbork i w końcu połamane 5h !
później udany wyjazd na Granfondo Stelvio
No i na dobitkę - 1/2 Nieporęt - 5:07
Tym optymistycznym akcentem zamykam dziennik.
Roztrenowania w klasycznym sensie to chyba nie robię - ciągnę 2x /tyg basen + reszta aktywności wedle uznania... A jakie cele w przyszłym sezonie to się zobaczy jeszcze.
Pozdrawiam wszystkich czasem tu zaglądających!
Oficjalnie czas 5:06:69 miejsce 7/31 AG i 17/97 Open więc jednak wstydu nie ma:) bo wynik i tak lepszy niż 82,5% startujących;)
No to pora na małe podsumowanie Dziennika i jego zamknięcie.
Kolejny rok covidowy z przekładaniem zawodów i rzeźbieniem w terminach - za największy sukces uznaję, że nadal chciało mi się coś tam trenować i nadal mam z tego frajdę. Ze zdrowiem i kontuzjami też nie było najgorzej (odpukać).
Co do startów - udało się wystartować i ukończyć wszystkie zaplanowane zawody. Na części z nich bardzo dobrze się bawiłem (mimo słabych wyników) - tu wspomnę choćby słynne
Otwarte Mistrzostwa Warszawy i Mazowsza w kat. Masters OW Garwolin i debiut na zawodach "basenowych" - Mistrzostwa Masters.
Później zaliczyłem debiut na fajnych zawodach "prawie" 1/4 Bydgoszcz - wynik dla mnie niezły 2:18.
Najbardziej cieszy mnie jednak udana kampania wrześniowa - 3 tyg z rzędu:
Start A - 1/2 Malbork i w końcu połamane 5h !
później udany wyjazd na Granfondo Stelvio
No i na dobitkę - 1/2 Nieporęt - 5:07
Tym optymistycznym akcentem zamykam dziennik.
Roztrenowania w klasycznym sensie to chyba nie robię - ciągnę 2x /tyg basen + reszta aktywności wedle uznania... A jakie cele w przyszłym sezonie to się zobaczy jeszcze.
Pozdrawiam wszystkich czasem tu zaglądających!