Poniedziałek
W poniedziałek wybudziłem się na morzu, dojechałem bez przygód do domu i miałem na głowie ciekawsze opcje spędzenia czasu niż dajmy na to godzina na trenażerze czy spacer po lesie ;P
Wtorek
Przywitałem się z zegarkiem. Koniec końców posiadłem Garmina 945 który mówi mi kiedy mam iść spać, ile jeść, jak trenować i kiedy nie trenować. Prawie jak Szanowna Małżonka z tą różnicą że jest tańszy i w zakupie i w eksploatacji. Trochę pobiegałem. Wpadło 5km z nowym PR-em na rzecz jasna 5km i drugie 5km by do domu wrócić.
Środa
Czasówka i 37km w 45'. Jazda w tę i nazad. Wyszyły cztery dość mocne interwały rozdzielone nawrotem i łykiem wody.
Czwartek
Bieg. Dziesięć kilometrów przez pola i lasy. Wpadł PR na 10km. O tyle fajnie, że pobiłem się z PR-em zrobionym na asfalcie i w znacznej części (7km) z górki. Hu nołs, może szybciej biegam a może Garmin próbuje mi to wmówić.
Piątek
Prawie półtorej tony krawężników betonowych poroznosiłem po działce w 30 minut i zaliczyłem to sobie jako trening siłowy. Bo w sumie czemu nie

Wieczorem wpadło dodatkowo 7,5km biegu w lesie w towarzystwie Szanownej Małżonki na rowerze i równie dzielnie pedałującej Szanownej Najmłodszej Pociechy.
Sobota
W sobotę zrobiłem sobie wolne, gdyż zegarek wdawał się być zmęczonym. Niewiele to pomogło.
Niedziela
Zegarek w kiepskim stanie. Podpiąłem go do ładowarki. Body Battery trochę się podładowało a ja w tym czasie bez stresu wkopywałem krawężniki i z taczką żwir woziłem. Pod wieczór wpadł trening na trenażerze, gdyż stosunkowo silny boczny wiatr nie dawał mi nadziei na bezstresowy trening w towarzystwie aut na jednopasmowej jezdni. Jak się przysiadłem weszło 2:15' w optymistycznej mocy na HIM czyli 85%FTP z małym haczykiem.
Weszło stosunkowo łatwo i gdyby nie to że bez wentylatora upociłem się jak dupa na dywaniku u prezesa, oganiając przed muchami i komarami, trening zaliczyłbym do bardzo przyjemnych.