Oravaman ukończony
Bardzo mieszane uczucia po zawodach. Organizacyjnie bardzo wiele na plus ale i na minus. Oczywiście, impreza pod szyldem extreme więc nie ma miękkiej gry i nie dyskutuje się za wiele.
Po Radkowie poprzeczka moim zdaniem poszła w górę. Zawody ogólnie trudniejsze zarówno pod względem logistyki (tutaj tylko tak sygnalizuję, ale dwie lokalizację Tt1 i T2 zawsze tak mają) oraz trasy. Moje pierwsze zawody, gdzie wymagane jest dodatkowe wyposażenie. Tutaj pierwszy minus - brak konsekwencji organizatora. Worek biegowy nie zostaje sprawdzony. W tym pierwsze zawody, gdzie dostajemy tracker gps (warto pamiętać by w takim przypadku szybko brnąć do wejścia do strefy jeżeli tam jest wydawany bo trochę przy tym zeszło, ja oczywiście byłem pierwszy

). Przejdę w miarę do konkretów.
Z racji mgły i słabej widoczności organizator zmienił trasę pływacką oraz harmonogram zawodów. Zamiast 2x1km i wyjściem z wody na okropnie kamienistą plażę popłynęliśmy 4x500m z trzema wyjściami na brzeg. Puszczono dwa dystanse razem blisko 300 (200 długi, 98 krótki) ludzików, tłok straszny, szczególnie że pierwsza bojka była po 100-150m...czas 39:07 i 122 czas, jednak sądzę, że kiepsko domierzone.
W T1 dosyć sprawnie, pianka, okulary, czepek, nosek do wora i zawiązanie go w konkretny sposób, telefon (wymagany) i tracker w trisuit, buty na nogi, kask, okularki....no to w drogę. 2min i 16 czas zawodów.
Zaraz po T1 zauważam, że w przednim kole coś za miękko...tubeless co prawda zrobił co miał zrobić, ale ciśnienie tragiczne. Co robić? Na prostej i pod górkę jeszcze się jedzie, ale zakręty i zjazdy masakra. Dzwonię gdzie trzeba by pompka była dostępna, ale jak tu zjechać, zbroja prawie upaćkana. W trakcie dojazdu przed zawodami spostrzegłem że na poboczu stał bus z dwoma rowerami, zauważyłem że dalej stoi to zajeżdżam i pukam w szybę, obudziłem Pana który poratował pompką. Wbił co prawda 1 atm za dużo co by się mogło źle skończyć ale pupę uratował. Mój błąd, małą pompkę należało zabrać! Trzeci przystanek zrobiłem by się upewnić czy wszystko gra. Wiem że sporo tu straciłem, ale lepsze to od DNF i ewentualnego wypadku. Na rowerze zdecydowanie przez większość trasy powalczyłem, nieco spasowałem na ostatnim podjeździe, ale i tak nikt mnie nie pyknął
Pojechałem chyba 11W mocniej jak Radków (NP), 85km i 1800up, 03:26:31 co było 75 czasem. Stracone moim zdaniem max 10min - szkoda.
Szaleńcy jechali na czasówkach i zjeżdżali na lemondkach - kosmici. A jeden nadczłowiek jechał na dysku. Na plus zamknięty ruch drogowy. Napęd 50/34 z kasetą 11-34 robi robotę. Asfalt niemal doskonały.
T2 już się tak nie spieszyłem, rower odbierają, worek do ręki dają. Spokojnie rzeczy biegowe wysypałem, z rowerka do worka wrzuciłem, zawiązałem i oddałem. Ochłodzenie na bufecie i w drogę. 2:32 i 64 czas. Nie poszło to źle, ale jak widać można było szybciej, pewnie bufet zabrał czas.
Organizator zdecydował się zmienić trasę biegową, nie wchodziliśmy na szczyt, finalnie delikatnie dłużej i 300m mniej przewyższeń. Ucięty spory kawałek technicznego zejścia.
Dopiąłem kamizelkę i ruszyłem, wgrałem na zegarek kurs i robię swoje. Bieg niemal całkowicie w słońcu, pierwsze międzyczasy fajnie wpadają, mijam nieco ludzi, postanawiam ich liczyć, ale gubię się w tym. Przeprawa przez strumyk doskonałe ochłodzenie stóp. Pierwszy bufet blisko - trochę piję i polewam się tam parę ludzi zostaje. Lampa na niebie i ponad 30 stopni. Myślę czy nie padnę. Nieco dalej lecimy po asfalcie...patelnia, mijam dalej ludzi. Wypracowana kadencja oddaje, katem oka widzę jak patrzą na mnie. Czwórki zaczynają się odzywać. Gradient rośnie i spodziewałem się, że trzeba będzie przejść do marszu. Przede mną też idą, za mną też. Piechurem mocnym nie jestem więc trochę mnie mijają, ale nie odpuszczam. Powoli zaczyna brakować wody...korzystam ze strumyczków i chłodzę głowę, ręce, nogi, czapkę całą moczę. Jak gradient maleje to podbiegam. Cienia jak na lekarstwo. Docieram do finalnego podejścia, bo stok to raczej nie podbieg na takim tri. Już na sucho jak większość ludzi. Ale z góry lecą w lepszym stanie więc motywuję się, że tam jest bufet. Docieram, piechurzy, którzy mnie minęli są i odpoczywają. Piję colę, napełniam flaski (2x500ml) i cisnę co mogę w dół. Uważam bo skurcz złapie i pierdyknę po stoku. Docieram do technicznego zejścia, tutaj kogoś doganiam, ale raczej mnie minęło kilka osób. Staję na sikanko bo potem już będzie szybszy bieg. Trzeci bufet na dole, trochę piję i polewam się. Teraz będzie więcej biegu, wpadają czasy poniżej 4:00, ale i znów trochę chodzenia pod górkę. Już od dłuższego czasu odliczam ile lapów do końca. Dalej lampa. Ostatni bufet i podobnie jak wcześniej. Ostatnie km zbytnio nie dociskam ostatni podbieg jeszcze sobie podbiegłem żeby nikt nie mnie wyprzedził, ponownie strumyk i wiem, że dałem radę Oravaman. 2:16:34 co było 34 czasem.
Finalnie 6:26:47 co dało 56 miejsce na 185 finisherów (15 DNF w tym jeden wypadek na rowerze), 54 M i 31/81 w M 18-39. Generalnie liczyłem na wyższe miejsce ale po zobaczeniu informacji, że można tutaj dostać kwalifikację na imprezę mistrzowską w tego typu tri to wiedziałem, że poziom wzrośnie.
Generalnie podobało mi się, ale nie wiem czy wróciłbym za rok. O ile zmiany tras rozumiem to wspólne pływanie okazało się porażką, pierwotnie miało być 10 min różnicy. Druga sprawa brak konsekwencji komunikatów i regulaminu. Bufetowo też to słabo, albo jeden bufet więcej przed stokiem albo pierwszy zdecydowanie dalej niż 2,5km po T2. Spokojnie autem dało się tam zajechać. Bufet rowerowy też trochę partyzancko, niby samoobsługa i po jednej stronie a potem podawali bidony. Mogłem w sumie go zabrać, ale ciekawe jakbym wyrzucił bidon czy by była DSQ - do polania jak znalazł. Tutaj też błąd po mojej stronie. Do tego rowery miały być przykryte na noc a nie zostały - też moja wina jednak tak uważam, trzeba było sobie o to zadbać samemu. Z autobusami z Zuberca (T2 i meta) na start brak weryfikacji więc niepotrzebnie człowiek płacił za bilet... Jednak to co było i o czym trzeba napisać.
Jadę sobie na rowerze. Patrzę na poboczu stoi dwójka rowerzystów i patrzą sobie na ludzi. W drodze powrotnej też stoją. Za chwilę mnie wyprzedzają, na kole mają typa z numerem startowym. I tak sobie jadą, podają mu bidony, jedzenie. Wyprzedzając ich na podjeździe, pytam się czy na biegu będą go nieśli. Zaskoczenie i oburzenie po ich stronie. Na zjeździe mnie pyknęli nieco, sprytnie przed nawrotką suport zjechał i znów ciągną gościa...Na biegu patrzę i nie wierzę...ten gość biegnie a obok jedzie na tym rowerze ten sam koleś i podaje płyny...z tego co później się dowiedziałem, nie był to odosobniony przypadek. No cóż człowiek wyszedł na frajera, bo w sumie 2-3 razy bym mógł sobie bidon zmienić, nie tachać za dużo i się polać na przykład.
Medali brak, za ukończenie koszulka finishera, czyli tak jak powinno być i zdobyte punkty pod ekstremalne tri.
Wpada tydzień regeneracji i oceny stanu zdrowia. Po czym decyzja co dalej. W głowie pełny dystans w Malborku.