PEŁNY 2018:
BEFOREK:
17.08 20 minut biegu w butach minimalistycznych w tym 5x200m szybko (przypomnienie prawidłowej techniki - bo ostatnio tylko człapałem)
Dziś jeszcze z 1-1,5 km pływania i jestem gotowy na tyle ile to możliwe.
Bieganie 5x200 po 3:30 - 3:45 dwa dni przed pełnym w zerówkach, w których nie biegało się ze 2 miechy nie jest dobrym pomysłem - nie róbcie tego. Achillesy zajechane - ale przynajmniej było na co narzekać w sobotę. Pływanie 10x100 idealne - róbcie to.
Wieczorek w Wolsztynie klimatyczny, nocleg w Karpicku jeszcze bardziej. Z głośników uderza ruda to tu to tam i że w górach szampan się leje. Pod drzewami łuna zapachu kiełbasy z grilla i ośrodki tzw. odświeżone PRL - klimat perfekcyjny. Tak się swego czasu spędzało wakacje. Obecnie "sukces" życiowy ograniczył dostęp do tej części mojej historii.
I ta mina gdy idę pod sklep biorę leszka frii i dla żony coś normalnego a z drugiej strony pada hasło "na miejscu?" :-\
TAK proszę na miejscu B-)
21:30 w łóżku - budzik 4:00.
Poranek na spokojnie - owsianko/jaglanka z bananem i orzechami o 4:30
5:00 strefa zmian - schodzi mi max 15 minut i zaczyna się stres. Każdy ma pełen koszyk rożnych klunkrów a kiker - buty i 2 pary skarpetek - jedna na rower a druga jakby co na bieganie. Niepewność sięga zenitu no ale nie mam co tam włożyć normalnie.
Temperatura wody 24, powietrza 17 (olimpijka i sprint bez pianek)
Przemieszczanie się do okolic startu, wbijanie się w piankę, rozgrzewka to dosłownie 2x30m płynie się ekstra - stres zjeżdza.
6:06
START
SWIM:
Nawet nie wiem czy było pierdalnięcie z armaty - płynę całkiem z prawej daleko od reszty na spokojnie tak wolę.
Boi nie widać - płynę jakoś tam na widok między brzegami. Okularki zaparowały i po 200-300m zatrzymuję się płuczę i nagle odzyskuję widzenie - teraz już pełen komfort. Płynę sobie spokojnie i widzę jak wielu (tak mi się wówczas wydawało) odpaliło do przodu. Myślę sobie że kurcze wydaje ci się że coś w tym tri pływasz ale to tu dostajesz szkołę. Absolutnie mnie to nie rusza - płynę swoje z 2 innymi zawodnikami.
MINUS ZAWODÓW - boje z czarnej gumy pokryte kocem nrc którego już nie było na pierwszej pętli bo spadły.
Po jakiś 1500m patrzę na Pana po lewej a on płynie bez okularków - a te jego oczy... szacun bo dał radę. Skończył z 30 sek po mnie.
Dalej bez historii za wyjątkiem akcji że 3ka zawodników z przodu nie zauważyli jednej boi - uczciwie jednak nie ścieli lecz popłynęli jak należy - brawo.
Nuda nuda - zdaję sobie sprawę że w koszyku mógłbym zostawić sobie coś do picia i banana - nuda nuda - wychodzę z wody - kondycja świetna. Zeharek 1:13:30 wyjście z wody i 4013m na moim Polarze. Garminowcy w strefie podczas pogawędki skazańców mówią że ich zegarki pokazały 4200+ i że boja odpłynęła (co jest nieprawdą bo na Stravie idealnie nawrót jest w tym samym miejscu). JA się cieszę że jest 4 km a nie 3 jak w Poznaniu.
Ślad na Stravie pokazuje że tak długie odcinki popłynąłem praktycznie idealnie jeżeli chodzi o nawigację - twierdzę też że to moje najlepsze pływanie ever.
Oficjalnie 9ty czas wody 1:14:24
T1: Na spokojnie ale i tak wychodzę ze strefy jako 7my pewnie dlatego że wszystko mam na rowerze. Kibic kolegi który przebiera się w rowerowy strój mówi do niego że super mu poszło bo wyszedł 5ty. Myśle sobie to co on tu robi pół godziny.
BIKE:
Zaplanowane 150W czyli 73% ftp - to jechałem na dwóch zakładkach 140km i 100km - io to chciałem jechać tutaj. Ewentualnie 145W ale to było moje minimum.
Dysk szumi (Maciej
) a kilometry płyną - pierwsze 15km i nikt mnie nie wyprzedza - liczę luda i jestem 7my. Nie to jest jednak szokiem ale to ze nikt mnie nie wyprzedza. Na tym dystansie wszystko się dzieje wolno.
Piję 900ml na godzinę a co 20-30 minut żel kika zamiennie z jakimś batonikiem. Na rower przygotowane 1200 ckal w żelach.
szybciutko cyka mnie kilka osób i jestem 12ty.
UWAGA: od 1h przez do 4h nikt mnie nie wyprzedza B-) (SHOCK) za to ja regularnie od 1h30 minuty wyprzedzam dubli. To uświadamia mnie, że nie jestem dziś najwolniejszy.
Tak mija czas i na 95 km mija mnie jakiś podejrzany typek w stroju bory. Zaczynam się bać gdy siada mi na koło. To ptak, to samolot nieeeeee to Super Maciej. Miło się zrobiło - ale jadę swoje. Generalnie byłem mało towarzyski ale mam nadzieje że ten super bohater mi wybaczy.
Podobnie jak na zakładkach pomiędzy 2-3 h jedzie się najtrudniej potem przechodzi i zaczyna się robić wręcz przyjemnie.
Tak sobie wolno czas mija aż na piątym kółku mija mnie (jak się potem okazało bardzo sympatyczny) zawodnik (nr27) który regularnie dochodził mnie na każdym kółku. Wyobraźcie sobie tego kąsającego potwora - extra aero rama, jaskrawo oklejone koła RON - ceramic speedy smarowane spermą nietoperza bengalskiego - na pierwszy rzut oka mogłem się od razu położyć. Wyprzedzonemu Kikerowi lekko padło morale a kolega odjechał. Po jakimś czasie pojawił mi się na horyzoncie - przeciąga się, wstaje cierpi...poczułem krew jadę swoje i mijam go w końcu być 12ty to nie 13ty. Tak sobie rozmyślam o moim sukcesie na rowerze gdy na początku ostatniego okrążenia kolega 27 łamie kryzys i objeżdża mnie jak Kwiato peleton na finiszu wyścigu piwnego. Godzę się z 13tym miejscem bo mówię do siebie, krzyczę - Kiker konsekwencja k..wa. Jadę - zresztą to już 16X przodu na liczniku więc nie ma co szaleć. Niby nic się nie dzieje - wizualizacja biegu gdy widzę że kolegę nawiedził kolejny kryzys - wyrywam 12 ste miejsce i z klatą wypiętą z dumy zajeżdżam do T2. Schodzę z roweru spodziwając się problemów z nogami ale jest...luz. Zero skurczy, zero bólu - jest uśmiech. Wiem że połamałem 5:30 a plan był na 5:45 - jestem w szoku. Pojechane do bólu równo okrążenia 148-151W
Rower 5:26:57 i uwaga 11 czas roweru - do teraz nie mogę w to uwierzyć (nie wiem czy miałem zawody bez draftu gdzie miałem się do 40-50% a tu ok.15%)
T2: bez żadnych przygód
RUN:
15 km - zero problemów - wychylasz się do przodu, przebieram nogami i lecę 5:30-5:40 - idę na każdym punkcie - chłodzenie, arbuz, woda do picia i żel kika 1x na okrążenie. 3 pierwsze kółka idą poniżej 30 min/5 km.
Po 18 km pierwszy kryzys - trwa 2 km i jest ciężki psychicznie
20-25 km względnie ale tempo już mocno siadło
po 25 km totalna bomba - tu biegnę tylko głową niby nic nie boli ale jakoś nie ma z czego biec. Etap byle do mety - już wiem ze skończę ale meta jeszcze nie "ciągnie" to dzieje się dopiero na 33-34 km.
Przechodzę do marszu nie licząc żywienia tylko raz na 10 m z czego jestem dumny bo to pierwszy w życiu maraton i uznaję że go przebiegłem.
Wg Polara bieg to 42km 700m - ile trwały te "darmowe" 500m jak one bolały.
Czas biegu 4:30:26 - 26ty czas - całkiem nieźle. Oczekiwań do biegu nie miałem żadnych włącznie z zejściem z trasy po 1km.
SUMA. 11:20:51 i 16ty/59ciu finiszerów
Meta, Medal, Piwo, Początek postcierpienia
AFTER:
Nie będzie całkiem miło, ale będzie prawda rzadko opisywana - ja nie doczytałem nigdzie.
Jestem na mecie - ulga bo już nie trzeba walczyć o kolejne metry. Luz 15tego kilometra biegu był 3h temu czyli nie pamiętam.
Problemy:
1. Wiedząc, że po 30 km już bardzo bolały mnie stopy, paznokieć - najpewniej w wyniku biegu praktycznie całego dystansu w zupełnie mokrych butach (koszt chłodzenia się na każdym punkcie). Miałem nawet druga parę z suchymi skarpetami na zmianę w plecaku supportera ale bałem się, że mogę nie być w stanie ich zmienić.
Po ściągnięciu skarpetek żona mówi krótkie "o boże"? Na każdej stopie po 2 pęknięcia skóry takie na 5 cm (jak się potem okazało tylko głębokie fałdy skóry). Na szczęście stopa czysta więc wycieram je możliwie do sucha - kładę pod ławką czystą koszulkę - na tym stopy i żona obsługuje moje potrzeby. To naprawdę ważne - polecam mieć osobę towarzyszącą na pełnym.
2. Absolutny brak apetytu - żołądek zablokowany. Do końca dnia zjadam jednego gofra z cukrem pudrem, banana i wypijam 2 piwa.
3. Oczywiście zmęczone mięśnie dają znać o sobie - głównie nogi ale też bicki i przedramiona - pewnie po bieganiu.
4. Noc - marzyłem na powrocie by rzucić się do mojego wyrka i zasnąć. Nic z tych rzeczy, pomimo że nigdy nie mam problemów z zaśnięciem tym razem jest inaczej - pewnie jest to wynik 400mg kofeiny w żelach jedzonych na drugiej połowie wyścigu (do części żelu kika dodałem sproszkowanej guarany - by w przeliczeniu na 1 żel uzyskać jak w PowerBarach 50mg/żel). Tylko krótkie drzemki, mega potliwość. O drugiej godzinie orientuję się że nie zjadłem praktycznie żadnego białka - zjadam trochę kaszy i wlewam w siebie odżywkę białkową - posiłek praktycznie wtłoczony - na granicy porzygu.
5. Poranek i dzień after. Boli - mięśniowo już praktycznie całe ciało - ale to jest tzw fajny ból. Apetyt wraca około 12-13. Zjadam 2 michy makaronu z sosem. Bezpośrednio przed jedzeniem robię się słaby, na granicy omdlenia. Po jedzeniu - padam na łóżko - budzę się po 18.
Nie wiem czy 3h walki na zwodach były trudniejsze czy kolejna doba po mecie.
24h po końcu zawodów organizm dochodzi do normalnego funkcjonowania. Mięśniowo jeszcze zajazd ale to jest do przewidzenia.
OD SIEBIE:
Czy jestem zadowolony TAK - pierwszy raz pomyślałem o pełnym dystansie w czasie podróży poślubnej w 2005r gdy czytałem biografie Lance Amstronga - pomyślałem wtedy że to nie jest dla normalnych ludzi. Gdy zrobiłem pierwszy sprint w 2015r po cichu zacząłem marzyć o pełnym.
Czy zmieniłbym coś w starcie NIE - do 8mej godziny czułem się świetnie, wręcz fantastycznie. Cierpienia na biegu spodziewałem się - nawet uważałem że możliwe jest że będę cierpiał bardziej (na ostatniej 1/2 walka zaczęła się od 1 km). Przed zawodami założyłem sobie w głowię granice 5h na bieganie - udało się.
Duma z roweru - pojechałem cały dystans bardzo równo. Patrząc na konkurencję może za mocno. Czy dziś pojechałbym inaczej - NIE. Zawsze chciałem pojechać mocny rower a nigdy mi się to nie udało. Trudno też powiedzieć że przez rower miałem bombę na bieganiu... przyczyną jest raczej generalnie słabe przygotowanie biegowe. w ostatnich 4 latach dystans 21km przebiegłem 4x (2 półmaratony w tym roku i po jednej 1/2 IM w poprzedzających latach). 26/59 czas biegania nie jest w końcu taki zły.
P.S. Mam wrażenie że zawody miały dość duży wpływ na moją psychikę - jakby większy szacunek mam do otaczających mnie ludzi i świata.
O ZAWODACH
O zawodach złego słowa nie powiem bo nie mogę - w mojej sytuacji (nie byłem pewny czy jestem przygotowany) opcja idealna. Wpisowe kosztowało 330 PLN i biorąc pod uwagę co oferują inne zawody było mega tanio. Dla mnie kameralna atmosfera, luz na rowerze (zero stresu wywołanego parówkami co mi osobiście przeszkadza i wyprowadza z równowagi) to coś co lubię.
Ogromna wdzięczność zaangażowanym wolontariuszom - dzieciaki wypoczywające na koloniach spisały się znakomicie. Na malutki minus tylko boje na pływaniu i 500m extra na bieganiu ale są to detale i nie rzucają na całość. Reszta to same ++++++