Tydzień 06.09-12.09
Tydzień lajtowy bo jak pisałem tak zrobiłem i postawiłem na regenerację bo było przed czym...
1. Pn: wolne
2. Wt: pływanie grupa - 1:00h / 2300m - starałem się wozić na końcu i na koniec jacuzzi.
3. Śr: rozjazd na szosie - w sumie ok 2h @215W avg - 51km
4. Czw: przejazd do Włoch - 12h w aucie.
5. Pt: leciutki rower by rozruszać nogę + 1 ostry podjazd na przepalenie razem ok 1h/21km
6. Sb: korciło już coś pojeździć ale tylko bike check w konfiguracji na wyścig + objazd kawałka trasy - razem 1:45h.
7. Nd: Grandfondo Stelvio - ok 136km / 3173m podjazdu wg edga + na dobitkę zjazd na dół do Bormio 23km ostro w dół. Alles zusammen: prawie 160km po górach (takich z tych prawdziwych górek).
A było to tak:
W nocy przed startem pojawiło się trochę obaw, a nawet sporo bo to pierwszy raz taki dystans i to od razu grube podjazdy się zapowiadały. Bałem się trochę o moją kasetę (założyłem max co znalazłem w garażu 12-28) i okazało się, że słusznie bo przełożeń trochę zabrakło. No ale nie uprzedzajmy faktów: Atmosfera w Bormio super kolarska zjechało się prawie 2500 uczestników z całego świata i było czuć kolarską atmosferę.
W dniu startu solidne śniadanie, ubrać się bo rano zimno (choć i tak miałem super szczęście z pogodą tego dnia) i na start ustawić się do strefy białej. Trochę pogadałem z uczestnikami i start. Na szczęście na początku spokojnie przez miasteczko. Ja nadal w pełni ubrany, bo pierwsze 30-40km to lekko w dół i tak było. Ok. 12km jeden niebezpieczny zjazd z mokrymi zakrętami ale jechałem bez napinki więc spokojnie poszło.
Co ważne org. zrobił super formułę, że czas mierzony jest tylko na podjazdach więc nie trzeba zbytnio ryzykować w dół bo nie daje to nic do klasyfikacji. W ogóle cała impreza cechuje się super atmosferą bo cały czas podkreślane jest to, że to „challenge” a nie „race” i rzeczywiście tak jest. Można np. spokojnie stawać na bufetach, pogadać, pojeść i jechać dalej. Tak jak pisałem liczy się tylko czas oznaczonych podjazdów – na mojej „średniej” trasie były 2 takie sekcje – na Teglio i na Stelvio. (Na szczęście oszczędzono nam Mortirolo – największego killera…)
Sam start – trzymałem swoje tempo na pierwszych 50km, potem zrzucenie ciuchów i dalej na krótko. Pierwszy podjazd na Teglio pokazał, że lekko nie będzie. Od razu zabrakło przełożeń:) – na najlższejszym musiałem cisnąć po 300-400W i ciągle stawać w korby bo w ogóle wjechać. Na szczęście podjazd był stosunkowo krótki (6km). Wiedziałem jednak, że żarty się skończyły. Dalej postawiłem na solidne jedzenie na bufetach (pełen wypas: pizze, ciasta, napoje, owoce – co tam chcesz…) i dość spokojną jazdę – najlepiej w małych grupkach po zmianach. I tak jakoś szło – naprawdę jechało się super przyjemnie (pogadanki z ludzikami z całego świata, widoczki na Alpy). Po drodze pojawiały się cały czas jakieś „zmarszczki”, które w mojej okolicy były by legendarnymi premiami górskimi. W końcu nabite było ponad 100km i wracaliśmy do Bormio. Oznaczało to jedno = wkrótce ostatni bufet w miasteczku a potem nie ma litości = ponad 20km podjazdu i 1800m w pionie do zrobienia na zmęczonych nóżkach. Peleton jakoś umilkł i ludziki zrobiły się poważne
Po wyjeździe z Bormio się zaczęło – ten podjazd rzeczywiście niszczy psychikę, wiesz, że nie będzie ani metra wypłaszczenia aż do wierzchołka. Na domiar złego przypalało słońce i skończyły się przełożenia. Podjazd wyglądał tak: 10 ruchów na stojąco, 10 obrotów na siedząco, łyk Izo i tak w kółko. Nogi już ujechane, kadencja niska, Waty niebezpiecznie wysokie ale co było robić deptałem pomału i także pomału km mijały. Dalej było już naprawdę ciężko i dotyczyło to zarówno zgonu mięśniowego jaki i wydolnościowego. Oddech też coraz cięższy bo wysokość idzie w górę.
Na 5km do mety zacząłem się oszukiwać, że to już blisko ale szybko wyszło, że to jeszcze ponad 30minut walki. 3km i chciałem schodzić, 2km miałem już kryzys, przy tablicy 1km odżyłem siłą woli ale ostatni km też trwał i trwał… W końcu meta i wymarzony koniec. Byłem mega zadowolony, że tu dotarłem. W nagrodę właściciele Santini wręczają czapeczkę finiszera;)
A na dobitkę po przebraniu w ciepłe ciuszki prawie 25km zjazdu z dół do Bormio. Zjazdu z tych szybszych… Na dole bardzo fajne pasta party plus zasłużone celebracje.
Parę fotosów:
Podsumowując: Jazda po Alpach to piękna bajka, choć podjazdy to trochę nie moja bajka… Imprezę polecam każdemu gorąco.
A teraz znowu ostre rege... Next weekend Nieporęt choć szczerze to zastanawiam się czy startować czy odpuścić...